Discover millions of ebooks, audiobooks, and so much more with a free trial

Only $11.99/month after trial. Cancel anytime.

Serce zabki. Tom III. Gwiezdny walc Życia
Serce zabki. Tom III. Gwiezdny walc Życia
Serce zabki. Tom III. Gwiezdny walc Życia
Ebook579 pages6 hours

Serce zabki. Tom III. Gwiezdny walc Życia

Rating: 0 out of 5 stars

()

Read preview

About this ebook

Na zakończenie tego króciutkiego wstępu, nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć Wam miłej lektury i trochę więcej siły do koncentracji, bowiem ten tom jest nieco bogatszy w liczbę stron, niż te, które przeczytaliście do tej pory. Autorowi życzę zaś dużo zdrowia, równie bogatej jak do tej pory wyobraźni oraz powodzenia w pisaniu, by obdarowywał nas wciąż takimi książkowymi kolekcjami podobnymi do biżuterii ze słów i obrazów. A jemu wystarczy, że przyzwyczaił nas do smaku swych opowieści! Nam zaś trzeba pozostałych tomów, które będziemy mogli czytać przy kominku lub w zachodzącym słońcu letnich wieczorów. (16 marca 2011 roku, Jassy – Liviu Antonesei)

LanguageJęzyk polski
PublisherAdenium
Release dateJun 14, 2016
ISBN9789738097957
Serce zabki. Tom III. Gwiezdny walc Życia

Related to Serce zabki. Tom III. Gwiezdny walc Życia

Titles in the series (31)

View More

Related ebooks

Reviews for Serce zabki. Tom III. Gwiezdny walc Życia

Rating: 0 out of 5 stars
0 ratings

0 ratings0 reviews

What did you think?

Tap to rate

Review must be at least 10 words

    Book preview

    Serce zabki. Tom III. Gwiezdny walc Życia - George Vîrtosu

    lektury!

    Opowieść więzienna III

    Poczułem, jak bezgraniczny spokój wypełnia moją duszę. Wziąłem głęboki oddech – byłem zadowolony z takiego rozpoczęcia Nowego Roku. Tym bardziej że po dwóch latach w więzieniu, dzięki sennej wizji, zdołałem zobaczyć moich najbliższych. Oczywiście moja „wizyta" została zaburzona przez obecność czarnego kocura, wysłanego do mnie prawdopodobnie przez bezwzględne prawa więzienne, które pilnowały, aby choć najmniejszy cień nadziei nie pojawił się u więźniów przed wyjściem zza krat!

    Myśl, że jeszcze tyle czasu miałem spędzić w zimnych i pustych ścianach więzienia sprawiła, że poszarzałem na twarzy. Dość szybko wróciłem jednak do siebie, ponieważ chwile, spędzone we śnie z mamą, za którą tak bardzo tęskniłem, dodały mi otuchy i wynagrodziły całe cierpienie. Do tego spotkanie dzisiejszego ranka z tym miłym strażnikiem – jego człowieczeństwo dodało mi nadziei! Kiedy jesteś w więzieniu, niewielu jest takich, którzy jakimś cudem dbają o twoje zdrowie.

    Ostatnie wspomnienie wymusiła uśmiech na mojej twarzy. Może Niebiosa chcą mnie nagrodzić, darując te szczęśliwe chwile? Ale za co miałyby mnie nagradzać? – pytałem sam siebie zdumiony.

    Wtedy przypomniałem sobie o Opowieści, którą zacząłem pisać poprzedniego dnia.

    Natychmiast się odwróciłem, zupełnie jakby ktoś pchnął mnie od tyłu. Mój wzrok padł na stojącą na stole Świeczkę.– Co z nią? – pomyślałem się z niepokojem, zły na siebie, że o niej zapomniałem. Była w tej samej pozycji, w której zostawiłem ją o poranku. Widać było, że jest pogrążona w głębokim śnie, zmęczona po całonocnej pracy u mego boku. Następnie mój wzrok padł na zeszyt, który zapisałem do końca. Zarówno on jak i długopis spały w tej samej pozycji, w jakiej zostawiłem je poprzedniego wieczoru.

    To oznaczało, że Wiatr dotrzymał słowa i po raz pierwszy, odkąd tam byłem, nie dotknął niczego w celi. Pełen wdzięczności wobec jego zachowania, spojrzałem w stronę okna. Ściemniało się i Wiatr zaczął rzucać mi błagalne spojrzenia – chciał, bym znowu go wpuścił do środka.

    Zbliżyłem się do okna. Serce mi pękało na myśl, że miałbym go zostawić na zewnątrz po tym, jak dotrzymał złożonych obietnic. Dlatego zaproponowałem:

    — Wejdziesz do środka, ale dopiero jutro rano. W nocy potrzebuję ciepła, by pisać dalej opowieść. Proszę, nie gniewaj się!

    Wiatr się ożywił. Skinął głową na znak, że zrozumiał i zgadza się z moją propozycją. Odwrócił się i bez zbędnego komentarza zaczął skakać z radości przez ogrodzenie więzienia, zapraszając do tańca ogromną ilość płatków śniegu. Te, ogromne i puchate niczym z bajki dla dzieci, wyglądały jakby dwie niewidzialne dłonie przesiewały je przez sito Niebios.

    Odszedłem od okna szczęśliwy, że wszystko, co mnie otacza, jest pełne życia. Zbliżyłem się do stoliczka, usiadłem na krześle i powoli spod śpiącej Świeczki, uważając by jej nie obudzić, wyciągnąłem rolkę papieru. Ale przecież potrzebowałem jej pomocy – na zewnątrz robiło się coraz ciemniej! Wziąłem więc paczkę zapałek i, zapalając maleńki, czerwonawy płomień, podłożyłem zapałkę pod knot Świeczki. Wosk powolutku zaczynał się topić, aż w końcu zaspana Świeczka otworzyła oczka. Rozłożyła szeroko ramiona, a jej buzia wykrzywiła się w grymasie naśladującym ich ruch. Spojrzała na mnie, a widząc, że jestem w dobrym humorze, bardzo się ucieszyła:

    — Dzień dobry! – zaszczebiotała.

    — Dobry, ale wieczór! – odpowiedziałem wesoło. – Przechodzimy właśnie granicę między dwiema siostrami: Dniem i Nocą.

    Świeczka wyjrzała przez okno. Na jej twarzy zarysował się ledwo widzialny uśmiech, który świadczył o ogromnej radości, że znowu jest panią w ciemnej celi. Podniosła wzrok i lekko kokietując, zaczęła prezentować z dumą swój żywy płomień, przypominając w tym księżniczkę, każdego ranka zaplatającą tak misternie włosy, aby było na niej miejsce dla złotej korony wysadzanej diamentami, którą włoży później na główkę, kryjącą tylko niewinne i czyste myśli.

    Moja Świeczka starała się wypełnił swą misję z maksymalną odpowiedzialnością – chciała, by jej światło dotarło do najciemniejszego zakątka celi i abym ja był zachwycony jej przyjemnym towarzystwem!

    W tej chwili obudził się także długopis. Wziąłem go do ręki, a na łóżku położyłem zapisany po brzegi zeszyt. Stół był dosyć mały, szukałem więc większej przestrzeni do pisania.

    Następnie rozłożyłem ostrożnie rolkę papieru toaletowego. Końcówkę położyłem na stole, zaś całą resztę mocno trzymałem uważając, by jej nie przerwać – była bardzo cieniutka. Byłem przygotowany do pisania.

    — A więc tej nocy kontynuujemy? – zapytała Świeczka.– Dokładnie tak – odpowiedziałem, przytakując lekko głową.– Mój panie, jeśli nie byłoby to dla ciebie problemem, chciałabym cię poprosić byś tej nocy podczas pisania, wypowiadał szeptem słowa. Pragnę usłyszeć tę opowieść! – poprosiła tak słodko, że za nic w świecie nie mógłbym jej odmówić.

    — Zeszłej nocy z ogromnym entuzjazmem śledziłam, z jakim skoncentrowaniem pisałeś. Oczy ci błyszczały chyba wskutek tajemnic, które odkrywałeś podczas swoich wyobrażonych podróży. Czułam, że nie chcesz, by ktokolwiek ci przerywał – dodała Świeczka. – Próbowałam czytać, ale wiesz, że nie ukończyłam żadnej szkoły… – powiedziała z żalem w głosie. – Zaś ciekawość tego, o czym piszesz, ukarała mnie straszliwie! Nie dała mi spokoju nawet dziś w nocy w czasie snu! – próbowała być jak najbardziej przekonująca.

    Uśmiechnąłem się, puszczając do niej oko:– W takim razie z pewnością wyszeptam ci tę opowieść… – odpowiedziałem, wpatrując się w nią uważnie.

    Zacząłem pisać, jednocześnie wypowiadając szeptem zapisywane słowa opowieści. Oczywiście, chciałem do tego wykorzystać rolkę papieru toaletowego, tak jak to sobie zaplanowałem rano! Niestety, okazało się, że to niemożliwe – nie dało się napisać ani słowa!

    Najpierw pomyślałem, że skończył mi się wkład do długopisu:

    –– Boże, tylko nie to! – krzyknąłem przerażony tą myślą.

    Rozkręciłem go ostrożnie, by sprawdzić, co i jak. Ale to nie była wina długopisu – miał wystarczająco dużo tuszu by starczyło na całą noc. Ba, starczyłoby nawet na następny dzień, gdybym miał siłę, by dalej pracować. Dmuchnąłem w długopisowy wkład, potarłem go lekko w dłoniach

    tak, jak to robiłem wielokrotnie w dzieciństwie, w szkole, podczas mroźnych dni, kiedy pieca w klasie nie odwiedzały już „wesołe węgielki". Przybliżyłem go też na chwilę do płomienia Świeczki. Maksymalnie spięty, złożyłem długopis i spróbowałem raz jeszcze. Wynik był ten sam – długopis nie pisał!

    — Co się dzieje? – zmartwiłem się. – Dlaczego nie chce pisać? – patrzyłem na niego, szukając przyczyny.

    Ale nie znalazłem żadnego wyjaśnienia. Skierowałem błagalny wzrok na Świeczkę:

    — Może biedaczysko potrzebuje trochę ciepła ? – wyraziła swoje zdanie. – Sam wiesz, że zmarznięte przedmioty do niczego się nie nadają. Jedynie ich zaostrzoną końcówką możesz coś wtedy przebić, nawet mądre serce. Nie zapominaj, że zimny wiatr był przez dzień w twojej celi i robił, co chciał, kiedy spaliśmy! – powiedziała Świeczka, nieco urażona. – Ostatnim razem, kiedy wszedł do celi niezrażony tym, że nikt go tu nie prosił, dorwał się przecież do długopisu… Uderzył jego głową o podłogę tak mocno, że tusz wylał mu się przez uszy! Nie wierzę, żebyś o tym zapomniał, w końcu sam wyrzuciłeś go później na zewnątrz za karę za tak bezczelne zachowanie. Ze słów Świeczki wywnioskowałem, że żywiła urazę do Wiatru – może dlatego, że hulał przez cały dzień w celi, a może dlatego, że tamtego poranka ukradł jej płomień? Wysłuchałem jej cierpliwie nie chcąc robić wymówek, ale nie usłyszałem tego, czego chciałem się dowiedzieć. Poza tym nie zgadzałem się z jej opinią.

    Postanowiłem wypróbować długopis na innej kartce – za wszelką cenę chciałem się dowiedzieć, czemu nie pisze. Podniosłem się, i pochyliłem nad zeszytem, który zostawiłem na łóżku, bazgroląc kilka słów na jego ostatniej stronie, gdzie zostało jeszcze troszkę wolnego miejsca. Tak! Wszystko było w porządku! Nawet mi się wydało, że długopis z przyjemnością stawiał słowa!

    — Aha! Czyli przyczyną jest papier toaletowy! – powiedziałem do siebie.

    Pokazałem Świeczce, że długopis był niewinny sytuacji. Spuściła speszona wzrok i wyszeptała ze wstydem:

    — Przykro mi, że niesłusznie czepiałam się twojego przyjaciela Wiatru…

    — To również twój przyjaciel, obojgu nam złożył wizytę zeszłego ranka – odpowiedziałem, uśmiechając się pojednawczo.

    Zostawiwszy zeszyt na stole, spojrzałem przez okno by zobaczyć, czy Wiatr nie słyszał przypadkiem naszej rozmowy. Ale nie było go tam. Ucieszyłem się, znaczyło to bowiem, że nie będę musiał mu niczego rano specjalnie wyjaśniać.

    — Nie przejmuj się, nic się nie stało! – zwróciłem się do Świeczki, próbując ja pocieszyć. – Nic dziwnego, że pomyślałaś o Wietrze, skoro męczył nas całą poprzednią noc…

    Tak dzieje się zawsze, gdy ktoś choć raz popełni błąd: następnym razem, obojętne, czy jest winny, czy nie, i tak jest na szczycie listy podejrzanych! Nasz instynkt dużo łatwiej wyłapuje złe uczynki niż te dobre – te pierwsze zostawiają na naszym umyśle ciemne plamy, których za nic nie potrafimy zmyć. A one bardzo często panują później nad naszymi wyobrażeniami.

    Świeczka ożywiła się nieco, kiedy tak mnie słuchała. Sprawiłem, że nie czuła się już zażenowana. Mieliśmy przecież przed sobą jeszcze całą noc i nie chciałem, by była smutna.

    — A żebyś uspokoiła się już całkowicie powiem ci, że nasza rozmowa zostanie tylko między nami. Taki już jestem – nie znoszę plotek… – dodałem szeptem.

    Odetchnęła z ulgą. Na swój sposób bała się Wiatru i jego nieprzewidywalnej zemsty, choć w gruncie rzeczy wiedziała, że największe zło, jakiego ten może się wobec niej dopuścić, to kradzież płomienia. A przecież za pomocą zwykłej zapałki, Świeczka mogła go odzyskać kiedy tylko chciała. Oczywiście, z moją drobną pomocą.

    Wróciłem do stołu, zdecydowany spróbować jeszcze raz napisać coś na kawałku papieru toaletowego. Dałem mu jeszcze jedną szansę, starając się traktować go jak najdelikatniej: położyłem go na zeszycie, obchodząc się z nim jak ze złotym jajkiem. Może to twarde drewno stolika przeszkadzało, zaś „łagodne strony zeszytu, wypełnione już moją powieścią mogłyby podzielić się z papierem swoim bogatym „doświadczeniem?

    Wszystko na nic – moje starania nie przyniosły żadnego efektu. Pokonany, odłożyłem długopis na stół i postanowiłem przyjrzeć się uważniej papierowi. Dlaczego był tak uparty i nie chciał przyjąć tuszu z mojego długopisu?

    Trzymając rozłożoną rolkę w świetle Świeczki mogłem zobaczyć wątłe „ciałko", które zdawało się przypominać bardzo rzadko utkaną pajęczynę… Jakże mógłbym po nim pisać? Rolka nie była uparta tak jak myślałem, ale po prostu bezradna… Być może wykonała ją jakaś niezdarna ręka?

    Rzeczywiście, papier toaletowy wydzielany więźniom był bardzo złej jakości – nigdy wcześniej nie zwróciłem na to uwagi.

    Ale to nie było moje zmartwienie. Przejąłem się ponieważ nie mogłem dalej pisać…

    Wtedy przypomniałem sobie o jednym spośród więźniów. Był muzułmaninem. Poczciwy chłopina (zwłaszcza, kiedy spał), któremu zlecano różne obowiązki administracyjne w więzieniu. Był takim ludzkim wielbłądem, który roznosił po celach różne produkty potrzebne do higieny osobistej.

    Poprosiłem go kiedyś o dodatkową rolkę papieru toaletowego. Widziałem jego skrępowanie: czułem, że nie chce mi odmówić, ale nie mógł tej decyzji podjąć samodzielnie. Dlatego spojrzał pytająco na towarzyszącego mu strażnika, szukając w jego oczach aprobaty.

    Więźniowie, pracujący w więzieniu, jakkolwiek zdyscyplinowani by nie byli, nie mogli chodzić sami po nim chodzić. I bynajmniej nie dlatego, że ich zachowanie mogłoby wzbudzić jakieś wątpliwości lecz dla ich własnego bezpieczeństwa. Inni mogliby im bowiem z zazdrości wyrządzić krzywdę. podobnie dzieje się z dwoma psami zamieszkującymi jedno gospodarstwo – jeden jest trzymany na łańcuchu i ochrania bramę wejściową przed niechcianymi gośćmi, drugi zaś biega wolno, „broniąc" całej posiadłości.

    Niebezpieczeństwo tkwiło też w tym, że ci mniej uprzywilejowani w hierarchii więziennej nie wypełniali niektórych zadań, wymaganych od nich przez pozostałych, a które były zabronione przez regulamin więzienia. To sprawiało, że wymuszający więźniowie stawali się agresywni i zawsze istniała możliwość zemsty.

    Tamtego dnia, wspomniany przeze mnie muzułmański więzień był w towarzystwie tego samego strażnika, który był w mojej celi rano. Ponieważ strażnik miał dobre serce zezwolił na otrzymanie dodatkowej rolki papieru. Muzułmanin podał mi ją, żartując:

    — George (tak nazywali mnie w więzieniu, bowiem Gheorghe wydawało im się zbyt trudne do wymówienia!)! Bardzo prosimy, rób co chcesz z tą rolką, bylebyś jej nie używał w toalecie! Bo tylko się pobrudzisz… a my nie podamy ci już ręki przy kolejnym spotkaniu! Posłuchaj dobrze – woda jest pewniejsza od tej rolki papieru… – dokończył więzień.

    Zaśmialiśmy się wszyscy z jego żartu rozumiejąc, co miał na myśli. Choć był to śmiech wymuszony, nie mam słów żeby wyrazić, jak cenne są chwile w więzieniu, w których możesz nacieszyć się uśmiechem. To prawdziwa dawka zdrowia, która ożywia zmarszczki i uwalniana krótką chwilę od nieznośnego ciężaru spędzanych tam dni.

    W więzieniu złej jakości był nie tylko papier toaletowy: większość dostarczanych produktów była po terminie ważności.

    Często znajdowałem w jedzeniu robaki, również w przynoszonych mi posiłkach! Mogłem śledzić przez gorące opary, jak pełzają sobie bez celu pośród tego, co administracja więzienia nazywała jedzeniem. Zaś kiedy mieliśmy czelność poskarżyć się strażnikowi (więzień, który mu towarzyszył nie miał w tym żadnej winy – zarabiał sobie trochę dodatkowego grosza, żeby od czasu do czasu móc na przykład zadbać o swoje zdrowie) ten odpowiadał szyderczo:

    — Macie czelność otwierać usta i prosić o swoje prawa? Wy, pasożyty społeczne? Lepiej bądźcie wdzięczni za to, że mamy na tyle litości, żeby dać cokolwiek! – mówił z furią, wskazując na miskę z jedzeniem.

    Nie chciałem sobie nawet wyobrażać, co by nas czekało, gdybyśmy trafili w jego ręce i to on był tym, który musi zapewnić nam jedzenie z własnego budżetu.

    — Jesteście zwykłymi robakami, takimi samymi jak te, które mi tu pokazujecie! Najlepiej żebyście się nawzajem pozjadały, żeby świat się was pozbył! – mówił zgrzytając zębami.

    Nie wiem, w jaki sposób na niego patrzyłem, słuchając go. Ale prawdą jest, że widząc wyraz mojej twarzy, najprawdopodobniej zdał sobie sprawę, że nie jestem jednym z tych, którzy zamilkną ze strachu przed nim. Zrozumiał, że przebrał miarkę. Wielu strażników więziennych było bitych za swoje aroganckie zachowanie. Oczywiście, więźniowie byli później ostro karani za pobicia, jednak to był jedyny sposób na „wyszkolenie" strażników i przypomnienie im, że mają do czynienia z ludźmi a nie zwierzętami a ci mogą na spotykane ich upokorzenia! Czasem zachowywali się jakby byli treserami dzikich lwów w cyrku! Jednak zgodnie z prawem, nie mogli nas traktować w taki sposób. Znajdowaliśmy się jakby nie było w cywilizowanym kraju, nie zaś w jednym z krajów trzeciego świata, za którego obywateli nas uważano…

    Chcąc najprawdopodobniej wyjaśnić sytuację, strażnik zwrócił się do mnie tonem, w którym łatwo było wywęszyć jakiś podstęp:

    — Nie zapominaj, że w naszym kraju robaki i żaby są uważane za przysmaki! Nie rozumiem, dlaczego tak wybrzydzasz? Jest tak, czy nie? – zwrócił się do więźnia, który nosił menażkę z jedzeniem i dobrze znał te zwyczaje, ponieważ pochodził z byłej kolonii państwa, które nas gościło.

    Ten uśmiechnął się pod nosem, przytakując słowom strażnika. Niechby tylko się mu sprzeciwił! Od razu straciłby tak bardzo potrzebną mu pracę. Odpowiedziałem mu gorzkim uśmiechem i w ten sposób zrozumieliśmy się bez słów.

    Strażnik wiedział, że mam prawo do złożenia skargi, tak więc, aby złagodzić wydźwięk obraźliwych słów, których wcześniej użył, wsadził brudne palce do wiadra z jedzeniem i wyłowił z niego robaka, którego mu pokazałem. Następnie teatralnym gestem włożył go do ust i zaczął go przeżuwać, patrząc na mnie wyzywająco. W ten sposób chciał mi udowodnić, że jest prawdziwym „patriotą", pilnującym interesów swojego kraju na każdym froncie.

    Wówczas zdałem sobie sprawę z jakim potworem mam do czynienia i na jakie niebezpieczeństwo się wystawię, jeśli dalej będę wysuwał pretensje wobec więzienia. Postanowiłem dać sobie spokój.

    Tym bardziej , że zmusiłem go do zjedzenia robala i to wcale nie dla przyjemności, ale z pragnienia rzucenia mi wyzwania i „uspokojenia" mnie. Oczywiście, tamtego wieczoru niczego już nie jadłem…

    Byłem świadomy, że moja inicjatywa buntu mogła być podjęta przez innych przetrzymywanych, a wtedy, któż to wie, jakiej sytuacji musiałoby stawić czoła całe więzienie w którymś momencie? Wszyscy bali się dziennikarzy, którzy w każdej chwili byli gotowi opublikować jakiś skandal! Tym żywili się każdego dnia. Możliwe, że jeśli na świecie byłby pokój, obecność dziennikarzy byłaby pozbawiona sensu!

    To dlatego boją się ich tak zwani „patrioci, którzy uderzają się w piersi i głoszą wszem i wobec o swoim „bohaterstwie, które dalekie jest od rzeczywistości.

    Znosiłem to wszystko od dwóch lat, wiedziałem, że muszę mieć cierpliwość i wytrzymać do końca, choć te „delicje i „delikatesy, o których mówili strażnicy pojawiały się na moim stole coraz częściej. Nie miałem wyjścia, moje zdrowie zależało od tych ubogich witamin, zawartych w jedzeniu, jakkolwiek ohydne by ono nie było. Tylko tak mogłem dostarczyć organizmowi odżywczych składników. Czułem się jak pies uwiązany na łańcuchu, który zmuszony jest czekać, aż jego pan rzuci mu ochłapy ponieważ sam nie jest w stanie nic zdobyć.

    Miałem jeszcze sporo czasu do końca odsiadki. Potrzebowałem energii i siły by wytrzymać za zardzewiałymi kratami kolejne piękne lata mojej młodości. Lata mijały, a ja przyglądałem się jak przepływają obok mnie. Pocieszała mnie myśl, że płyną wprost do Nieśmiertelnego Czasu, by towarzyszyć mu w nawet najbardziej odległych zakątkach Wszechświata. Och, jakże chciałem porozmawiać z chwilami, porwanymi przez lata porwały z mojego życia, uszczuplając je w ten sposób. Chciałem im powiedzieć, że wspieram ich bieg, że nie przeszedłem przez życie byle jak a każde doświadczenie zamieniałem w prawdziwą szkołę życia!

    Nie mając wyjścia, uzbrojony w żelazną cierpliwość, miałem nadzieję, że pewnego dnia czas wynagrodzi moje zasługi, weźmie mnie do ekipy swoich chwil i pozwoli zwiedzić wszystkie bogactwa ziemi!

    Bardzo cierpiałem, widząc, że minął kolejny rok, zaś chwile nadal sobie o mnie nie przypominają… Ignorowały mnie, tak, jakbym im czymś zawinił! Nocami, nie mogąc zasnąć próbowałem odkryć znaczenie słów pewnych świętych: „Czas nie tyka się tego, co zostało w imię Boga oddane w bezpieczne miejsce". Słyszałem je wielokrotnie, wypowiadane przez starców z mojego rodu w deszczowe dni, przed cmentarną bramą.

    Myślałem jak naiwne dziecko: może i ja zostałem oddany „do przechowania" w imię Pana do tego zimnego, betonowego budynku? Powinienem teraz czekać cierpliwie, aż Panu zrobi się mnie żal i uwolni mnie z tej przeklętej kamiennej trumny?

    Posmutniałem… Świeczka zauważyła zmianę wyrazu mojej twarzy i patrzyła na mnie ze współczuciem.

    Kiedy zobaczyłem jej minę, potrząsnąłem głową, chcąc uwolnić się od posępnych myśli. Przypomniałem sobie, że rozmowa ze strażnikiem „patriotą" skończyła się właściwie dobrze. Ani on, ani ja nie mieliśmy wyjścia: on aż do emerytury miał jeszcze wielokrotnie otwierać cele przetrzymywanych, więc starał się nie wzbudzać w nich wrogości, zaś ja nie chciałem zwracać na siebie zbytniej uwagi.

    Wskutek napisanych artykułów dziennikarzy wietrzących skandal on mógłby zostać bez pracy, podczas gdy ja dostałbym dodatkową karę (obok tej, która i tak ciążyła mi już niemiłosiernie). Poza tym wiedziałem od innych więźniów, że muszę uważać podczas rozmów prowadzonych „przeciwko administracji". Wszyscy ci, którzy ośmielali się zgłaszać zastrzeżenia kierownictwu więzienia i skarżyli się na nędzne warunki, sami sobie zawiązywali pętlę na szyi. Myśleli, biedacy, że znajdują się w demokratycznym państwie, które nieustannie walczy o przestrzeganie praw człowieka! Które szanuje prawo do własnej opinii i głosu! Ale w końcu i tak okazywało się, że to wszystko są puste frazesy!

    Ci najodważniejsi byli od razu przenoszeni do innego więzienia. Tak, jak podczas meczu piłki nożnej, kiedy piłkę podaje sobie wielu graczy, ale cel jest jeden: sukces całej ekipy, tak samo postępuje administracja zakładów karnych, gdzie ręka rękę myje, jak mówi ludowe przysłowie. A w nowym więzieniu przetrzymywani mieli poznać gorzkie zasady edukacji duszy, umysłu, a zwłaszcza ciała. Wszystko miało miejsce w ciemnych podziemiach więzienia, do których światło nie mogło dotrzeć z powodu wilgoci. Dzielnym więźniom nie pozostawało nic innego, jak tylko przeklinać pośród gorących łez chwilę, w której się zbuntowali. Ale i tak wszystko na marne: nikt ich już nie słyszał. Drzwi celi nie posiadały wizjera, więc żaden dźwięk nie mógł się z niej wydostać w poszukiwaniu ucha, które usłyszałoby jego cierpienie.

    A poza tym, oceniając już bez emocji i zdroworozsądkowo, to czy strażnicy byli winni, że więźniowie otrzymywali zepsute i zarobaczone jedzenie? Ich praca polegała przecież na pilnowaniu, nie zaś na karmieniu przetrzymywanych. Poza tym dla wielu biednych ludów robaki są codziennym źródłem pożywienia… Tam nikt nie marzy o tym, by zwiedzać inne ziemie, jak to robią mieszkańcy z krajów uważanych za cywilizowane. Ci biedni myślą jedynie, aby mieli co włożyć do miski kolejnego dnia. Proces kolonizacji przytłoczył ich na długie lata i sprawił, że skarleli.

    Władcy zmusili zuchwale do poddaństwa inne ludy i utworzyli z nich działający do dziś system prawny, w którym zniewolone narody płacą daninę. Ponadto, są wciąż wykorzystywane, aby utrzymać skorumpowany system, psujący się za każdym razem po wizycie „intelektualnych węży" – gadów, które bezlitośnie podgryzają, i tak przegniłe, podstawy systemu. Ich wzburzone umysły twierdzą, że to, co otrzymali ich pradziadowie podbijając inne ludy i kradnąc im tożsamość, należy teraz do nich! Jaki jest pożytek z pięknych słów Konstytucji, wygłaszanych przez nich z patosem przed wszystkimi, skoro tak naprawdę to oni są tymi, którzy nie przestrzegają jej zasad. Biedaczka poświęciła się już tylko kroplom wody, kapiącym z dziurawego dachu. Tylko one były jeszcze w stanie ją bezinteresownie przytulić.

    Och, moje myśli, biedaczki, wspinały się na szczyty za wysokie dla sytuacji, w której się znajdowałem: tak czy owak, nie mogłem porwać się na nic więcej niż wewnętrzny bunt…

    Starając się uwolnić od burzliwych myśli, dojrzałem przez wielkie dziury papieru toaletowego zaciekawiony płomień Świeczki. Śledził pospieszne i nerwowe grymasy, które zawitały na mojej twarzy. Poczułem, że moje milczenie doprowadziło jej cierpliwość na skraj wytrzymałości. Wzmocniła płomień, chcąc samodzielnie przebadać rolkę papieru, choć wydaje mi się, że chciała również w ten sposób rozproszyć moją uwagę i odciągnąć moje myśli daleko od wszelakich problemów.

    Widząc jej dziecięcą mimikę, o mało nie wybuchnąłem gromkim śmiechem. Ostrożność, której zawsze dawała wyraz, determinowała jej zachowanie, ale jeden fałszywy ruch i mogłaby podpalić trzymaną przeze mnie rolkę. Zdawała sobie sprawę, że mocno by mnie tym zraniła, ponieważ bardzo tego papieru potrzebowałem.

    Zrobiło mi się jej żal. Nie chciałem, żeby zużywała swoje siły na marne. Chcąc ją uspokoić, położyłem rolkę papieru na stole, zmuszając ją tym samym do zmniejszenia płomienia – dzięki temu czekało ją dłuższe życie.

    Jakbym czytał w jej myślach. Od razu zmniejszyła płomień i spuściła wzrok.

    — Dobrze się czujesz? – zapytałem.– Tak – kiwnęła głową, nie podnosząc wzroku. – A ty? – zapytała tym razem ona, zgaszonym głosem.– Cóż mam powiedzieć… W sumie mógłbym skłamać, że czuję się dobrze, jednak wewnątrz serce mi krwawi…– Dlaczego? – zapytała, zbierając się na odwagę.– Ech, tylko ty wiesz, jak bardzo byłem szczęśliwy, kiedy odkryłem tę rolkę papieru… Niestety, nie będę jej mógł użyć. Jest zbyt delikatna i do niczego się nie nadaje… Została wykonana z materiałów najgorszej jakości…

    Teraz zastanawiam się, skąd mógłbym zdobyć jakiś zeszyt. Nie widzę żadnego rozwiązania, biorąc pod uwagę, gdzie się znajdujemy – dodałem, wbijając wzrok w zardzewiałe drzwi celi.

    Świeczka posmutniała. Bardzo intensywnie przeżywała cierpienia, którymi się z nią dzieliłem. Z pełnym wyrzutów wyrazem twarzy, rzuciła rolce papieru pochmurne spojrzenie – uznała ją za winną mojego stanu.

    –– To znaczy, że dzisiejszego wieczoru nie będziesz już mógł pisać opowieści… - westchnęła. – A ja nie będę jej mogła od ciebie usłyszeć… Musimy iść spać, co?

    Westchnąłem, unikając odpowiedzi.– Ale ja spałam cały dzień i nie jestem śpiąca… – nalegała Świeczka.– Ja także spałem – stwierdziłem. – Więc ja również nie mam zamiaru iść spać. Nie martw się – dzisiejszego wieczoru zrobimy szkic mojej opowieści, przecież do tego także potrzeba czasu. Nie będę zatrzymywał biegu opowieści: powinna płynąć niczym rzeka kierująca się w stronę morza, nie zważająca na przeszkody. A jeśli już spotka jakąś przeszkodę zbyt wielką, by ją mogła ominąć, wpłynie do wód jeziora, wzbogacając je na pewien czas. Następnie, kiedy przyjdzie odpowiedni moment, popłynie dalej, zostawiając za sobą przewidziany w Boskim planie dobry uczynek spełniony dla Natury.

    Usłyszawszy me słowa, Świeczka się ożywiła. Znowu dodała czerwonego koloru do swego płomienia, dając mi tym samym do zrozumienia, że moja decyzja niezwykle ją uradowała. Podniosła w końcu spojrzenie i zaczęła regulować płomień, przygotowując się na dłuższy czas, który mieliśmy spędzić wspólnie. Widać było, że jest rozemocjonowana – przypominała młode dziewczę, przygotowujące się do spotkania i motające się między lustrem a fryzjerem, niecierpliwie oczekujące święta.

    Powróciłem do moich myśli:

    — Jak zdobyć papier? Jakiś nowy zeszyt? Nie mam pieniędzy, żeby go sobie zamówić. A nawet gdybym je miał, musiałbym czekać jeszcze dwa tygodnie, zanim by go dostarczyli, tak bardzo spóźniają się paczki… Jak mam przez tak długi czas nie pisać? – byłem przerażony tą myślą.

    O tym, żebym pożyczył od kogoś zeszyt, nie mogło nawet być mowy, ponieważ w więzieniu, jeśli kogoś się o coś prosi, a nie można mu zapłacić, albo chociaż dać gwarancji, że się to odda – w większości przypadków spotyka się z odmową. Jeśli jednak ktoś zgodził się na pożyczkę, a ty nie zdążyłeś mu oddać tego na czas, stratny więzień musi podjąć decyzję. I jest to decyzja niemiła dla ciebie, za pośrednictwem której musi utrzymać swój „honor i renomę" zdobyte za kratkami. Nie może dopuścić do tego, by inni więźniowie dowiedzieli się, że dał się oszukać. Jego życie stałoby się wówczas jeszcze bardziej nieznośne – mógłby spodziewać się, że będzie oszukiwany na każdym kroku. Więzienie rządzi się bowiem żelaznymi zasadami, które są dużo bardziej rygorystyczne od kodeksu ustanawiającego prawo na Wolności…

    Dlatego większość więźniów, która posiada w sobie trochę człowieczeństwa, woli unikać podobnych sytuacji i nie pożycza niczego. Inni oczywiście prowokują, doszukując się wszelkiego rodzaju skandali.

    Kiedy tak się zastanawiałem, jakie jeszcze możliwości mi pozostały, nagle zaświtał mi w głowie inny pomysł: Wymiana!

    — Ale co mogę dać w zamian za zeszyt? – pomyślałem.

    Nie miałem niczego wartościowego. Ubrania, które miałem na sobie w dniu aresztowania, zużyły się. Minęły już ponad dwa lata – do niczego się nie nadawały, może tylko jako strój roboczy. Buty mi się rozpadły, a ich podeszwy były zjedzone przez wygłodniały beton więziennego spacerniaka, na który mogliśmy wychodzić na jedną godzinę dziennie.

    Wiedziony moją zbawienną myślą, wstałem z krzesła pełen nadziei, ponieważ instynkt kazał mi czegoś poszukać. Miałem nadzieję, że znajdę chociaż jedno ubranie mniej zużyte od pozostałych, które mógłbym wymienić na trochę papieru, już nawet nieważne ile…

    Wyciągnąłem siatkę, w której trzymałem ubrania i wysypałem je na łożko. Zacząłem przebierać, oglądając ze wszystkich stron, jak to już wielokrotnie robiłem, szukając sobie zajęcia w tych czterech samotnych ścianach. To były te dni, kiedy myślałem, że Czas opuścił mnie już na zawsze, zaś ja straciłem jego poczucie. Zaś oglądając ubrania przypominałem sobie szczęśliwe chwile na wolności, kiedy je kupowałem w markowych sklepach. Przypominałem sobie uczucie ograniczania mojej Wolności, które w tamtych chwilach wywołane było przez kamery wideo nadzorujące sklepy. A cóż mogłem powiedzieć teraz, kiedy byłem ten Wolności zupełnie pozbawiony…

    Faktem jest, że nie było z czego wybierać. Wszystkie ubrania były porwane. Z czymś takim nie mogłem dostać tego, co chciałem. Nie miałbym komu tego dać nawet bezinteresownie, a co tu dopiero myśleć o wymianie. Jeszcze bym sobie narobił jeszcze większych problemów… W więzieniu, większość przetrzymywanych posiada umysł wypłukany przez słone wody obojętności. Wielu z nich nigdy nie miało zdrowego spojrzenia na życie. Widzą świat tylko w dwóch kolorach: czarnym lub białym. Może innych nawet nigdy nie poznali – jest wystarczająco wielu rodziców, którzy kiedy zwracają się do swoich dzieci, potrafią powiedzieć tylko „nie ma albo „nie można. I tyle! Zaś konsekwencje początkowego braku komunikacji są widoczne przez całe późniejsze życie… I wielu takich jak ja, z innym niż spojrzeniem na życie, trafia między nich, do tej „wialni" ślepej sprawiedliwości, która nie jest wstanie oddzielić ziarna od plew.

    Zaś niewyrośnięty „chleb" tak zwanej prawości, który niewłaściwa sprawiedliwość otrzymuje z tej mieszanki, powoli zatruwa Wolność, z której cieszy się lud. Z powodu tej trucizny będą potem cierpieć całe pokolenia.

    Z rozczarowaniem włożyłem wszystkie ubrania z powrotem do siatki i odłożyłem ją na miejsce pod łóżkiem. Zrozumiałem, że mój pomysł jest niemożliwy do zrealizowania. Kiedy tak próbowałem pogodzić się z okrutną rzeczywistością, wpadła mi do głowy nowa myśl, która zasłoniła wszystkie inne i przyspieszyła bicie mojego serca. Była jak ptaszek, który chce nadać rytm całemu ptasiemu chórowi. Poczułem jej moc tak silnie, że zadrżałem, a łzy same zaczęły spływać mi po policzkach; moja dusza chciała w ten sposób wyzwolić się spod presji tych wszystkich beznadziejnych chwil.

    W zamęcie ogarniających mnie uczuć, usłyszałem również głos sumienia:

    — Jak śmiesz wymienić się właśnie za niego?

    Moje spojrzenie powoli padło na łóżko. Ze wstydu odwróciłem jednak szybko głowę. Ruszyłem gwałtownie w stronę drzwi, nie zdając sobie sprawy, co robię. Gdybym był na zewnątrz, to chyba ruszyłbym w podróż dookoła świata, byle tylko uwolnić Sumienie od niestosownej myśli, która w jednym momencie stała się przywarą nie do zniesienia dla honoru mojej duszy.

    Wiedziałem jednak, że drzwi celi są dobrze zaryglowane, ale ze wstydu za myśl, która za mną chodziła czułem, że jestem w stanie walić w nie głową, karząc tym samym zmęczony umysł za podsuwane desperackie pomysły. Kiedy zbliżyłem się do drzwi, strumień światła, który przenikał przez wizjer, odarł mnie w jednej chwili z uczucia nienawiści i zemsty, które mnie bezlitośnie zniewoliły. Chwycił je i schował w więziennym korytarzu bądź zaniósł nie wiadomo dokąd. Może stały się deserem więziennych drzwi? Do nich za nich przecież nie mogła się dokleić rdza i zamykały się przed przeznaczeniem – może uważały, że zasługują jak Czas na nieśmiertelność, skoro są chronione przez system sądowniczy danego kraju.

    Podziękowałem w myślach promieniom słonecznym za to, że pomogły mi w tak nieoczekiwanym momencie. Przekonałem się (który to już raz?) że zawsze, gdziekolwiek bym się nie znalazł, jakiejkolwiek sytuacji nie musiałbym stawiać czoła, istniało jakieś wyjście, rozwiązanie. Tylko że zawsze konieczne jest jakieś poświęcenie, nasze pragnienia potrzebują bowiem pewnej ofiary, by mogły ożyć.

    W jednej chwili poczułem się dużo bardziej spokojny. Wróciłem do łóżka, które służyło mi wiernie przez dwa lata z rzędu. Odsłoniłem je, przekładając połataną kołdrę na bok. Zdjąłem też pogniecione prześcieradło, które już od samego początku tęskniło za gorącem żelazka, nie mówiąc o zapachu jakiegoś proszku do prania. Pod nim, na materacu, znajdował się Sweter.

    Miał wyciągnięte rękawy rozłożone na rozszerz. To był mój Sweter – najdroższa rzecz w tym ponurym miejscu. Był moim jedynym łącznikiem z domem rodzinnym. Wierzyłem w niego jak w Boga! Miałem nadzieję, że wybawi mnie od nieszczęścia, w którym się znajdowałem. Był dla mnie niczym kotwica, która ratuje ogromne statki przed gniewem wygłodniałych fal.

    Włożyłem go pod prześcieradło już pierwszego dnia mojego pobytu w więzieniu. W ciągu tych dwóch lat, ubrałem go tylko w swoje urodziny i w urodziny mamy. Rozkładałem go w ten sposób, by, zawsze kiedy kładłem się spać, mieć wrażenie, że przytulają mnie rodzice, za którymi tak bardzo tęskniłem od momentu, kiedy pożegnałem się z latami Dzieciństwa. Jednocześnie kiedy go dotykałem czułem, że chroni mnie Boska siła, ponieważ sam Pan Bóg uczestniczył w powstaniu tego Swetra wydzierganego z jasnej wełny wybranego baranka.

    Pocałowałem go z nabożeństwem, następnie położyłem się na nim twarzą do dołu, kładąc ręce na jego rękawach. Powąchałem go, głęboko wciągając jego zapach nosem, tak jak to wielokrotnie robiłem w ciągu tych dwóch lat więzienia. Chciałem w ten sposób zapomnieć o otaczających mnie betonowych ścianach celi, które ukrywają wewnątrz zardzewiały, bezlitosny żelazny szkielet. Omawiałem z nim różne sekrety, które mieliśmy sobie do przekazania, dotyczące naszej egzystencji, tak bardzo zależnej od niepojętej woli Boga.

    Czułem jego znajomy zapach, którego nie zdołała pokonać nawet nieznośna wilgoć panująca w mojej celi. Przechowywał w sobie przyjemny zapach Natury, domu i mojego dzieciństwa. Dzięki niemu wielokrotnie w ciągu tych dwóch lat udawało mi się odbywać podróż w czasie i przeżyć raz jeszcze niezapomniane chwile spędzone z najbliższymi. Widziałem siebie jako dziecko pozbawione wszelkich trosk, młodziutką mamę, której rozświetlał twarz piękny uśmiech, pełną życia, pozbawioną jeszcze oznak starości…

    Sweter, do którego się przylepiłem chcąc stworzyć z nim jedność, został wydziergany dzięki zaczarowanej legendzie, mocno zakorzenionej w tradycji moich rodzinnych stron. Nikt nie wiedział, kiedy się tam pojawiła, ale wieść niosła, że została przyniesiona przez samych Świętych Pańskich, wprost z Królestwa Bożego.

    Legenda mówiła o niezwykłej dziewczynie, która ponad wszystko ceniła wiarę w Boga. Kiedy dorosła, jedyne czego pragnęła to powić syna, którego poświęci Bogu. Przyrzekła sobie w myślach, że by być godną spełnionego pragnienia, poświęci swe ziemskie życie umacnianiu wiary na Ziemi.

    Święci usłyszeli jej szczerą, wytrwałą modlitwę i zrozumieli, że sam Pan Bóg wybrał to dziewczę na matkę swego syna. I tak, któregoś dnia zimy, kiedy płatki śniegu bawiły się w najlepsze, święci objawili się dziewczynie:

    39– Będziesz musiała poczekać, aż piękna wiosna powróci w wybrane przez Pana strony. Wówczas przemierzysz umajone łąki wzdłuż i wszerz, aż zobaczysz stado owiec, których futra mienić się będą wszystkimi kolorami natury. Wybierzesz baranka o najdelikatniejszej sierści w najpiękniejszym kolorze.

    Dziewczę usłyszawszy te słowa, zmartwiło się nieco – co będzie, jeśli dokona złego wyboru? Dlatego zapytała świętych, by dokładnie wiedzieć, co powinna zrobić:

    — Ale… dlaczego nie mogę wybrać owieczki? Dlaczego to musi być baranek? I co oznacza, że mam wybrać najpiękniejszy kolor?

    — Wybierzesz baranka, ponieważ pragniesz powić chłopca. Jeśli choć przez chwilę pragnęłabyś urodzić dziewczynkę, nakazalibyśmy ci wybrać owieczkę. A co do koloru… Jeśli chcesz urodzić dziecko o jasnych włosach, wybierzesz baranka z bielusieńkim futrem. Jeśli wręcz przeciwnie – pragniesz dziecka z ciemnymi lub rudymi włosami – wówczas wybierzesz czarnego lub rudawego baranka. Wszystko zależy od ciebie!

    Dziewczyna słuchała z uwagą, co ma do zrobienia. Misja wydania na świat dzieciątka poświęconego Bogu wydała jej się wyjątkowa i wcale nie taka łatwa, jak myślała do tej pory.

    — Jak już wybierzesz baranka, weźmiesz go ze sobą do domu – mówili dalej święci. – W trosce, którą obdarzysz baranka Pan Bóg zobaczy miłość i gorliwość do dziecka, którego tak bardzo pragniesz… Będziesz musiała być jednak cierpliwa i chodzić z nim po całej łące, by mógł wybrać miejsce, w którym zechce się paść. Zaś kiedy nadejdzie pełnia i baranek da znać, że chce sam pójść do lasu w poszukiwaniu źdźbła trawy umiłowanego przez poranną rosę, ty mu na to pozwolisz. Zaś kiedy wróci o świcie do domu cały i zdrowy, wówczas będziesz pewna, że spełni się boski plan i zostaniesz wkrótce matką.

    Jednak aby wszystko się udało, będziesz musiała spełnić wszystkie warunki, o których mowa. Jedynie w ten sposób dorosły baranek będzie mógł dawać odpowiednią, zdrową i odporną na każdą sytuację wełnę. Jedynie wtedy twoja gorąca prośba zostanie spełniona!

    Kiedy baranek będzie już pięknym młodzieńcem z dorodnymi rogami i zapragnie „napić się" przejrzystej wody ze źródła, będziesz musiała spełnić jego prośbę – będzie to znak, że nadszedł czas, by baranek został uświęcony łzami naszej Egzystencji!

    Po tej niezapomnianej wizycie u czystego źródła, musisz ostrzyc futro, upiększające jego młode ciało. Powrócisz z wełną do wód źródlanych, którymi go wcześniej napoiłaś. Namoczysz dobrze wełnę i będziesz ją płukać w przejrzystych wodach tak długo, aż stanie się zupełnie czysta. Następnie zaniesiesz ją na środek łąki i rozłożysz na słońcu, by promienie zaimpregnowały w niej wszystkie przyjemne zapachy Natury. Następnie zbierzesz ją ostrożnie i zaniesiesz do domu. Z miłością zamienisz ją w kądziel, którą umocujesz w swym figlarnym wrzecionie i uprzędziesz nić o długości 738 metrów, ni mniej, ni więcej! To bardzo ważne dla życia dziecka, które urodzisz. Kiedy skręcisz tę nić, zdołasz zrobić z niej sweter dla dorosłego mężczyzny.

    Niech cię to nie przeraża – rozmiar ten wynika z woli Boga.

    Nie zapomnij – wszystko musisz robić przepełniona najczystszą Miłością!

    Dziewczę wpatrywało się w świętych jak zaczarowane, nie mogąc wydusić z siebie słowa. Zrozumiała, z kim rozmawia, udowodnili bowiem, że nie rzucają słów na wiatr. Święci ciągnęli dalej:– Następnie powiesisz sweter w swojej sypialni, na jodłowym wieszaku – ten, który go ubierze, będzie piękny i odporny jak to cudowne drzewo! Uważaj – wieszak nie może wisieć zbyt daleko od twojego łóżka, byś mogła w każdej chwili, kiedy twój wzrok padnie na sweter, wyobrazić sobie dzieciątko, którego

    Enjoying the preview?
    Page 1 of 1